Co najlepszego jest w ślubie? Zwieńczeniem trudów organizacji, stresów publicznego występu, grania pierwszoplanowych postaci jest podróż poślubna. Ta wymarzona, magiczna, w którą wyruszamy z najważniejszą dla nas osobą, a przede wszystkim zdarzająca się tylko raz w życiu. Z pewnością odbędziemy razem jeszcze niejedną podróż, ale pozbawione będą tej magii. Dlatego miejsce, w które nowożeńcy chcą się udać, nie może być pospolite, zwyczajne, codzienne. Mimo że każdy z nas ma inne kryteria wyboru takiego miejsca, my z mężem byliśmy zgodni co do celu podróży. Dla nas rajem na ziemi były Malediwy i to wcale nie dlatego, że jest tam nieziemsko pięknie, ale dlatego, że wspólnie o nich marzyliśmy. Nasze marzenia ziściły się w marcu 2017 roku…
Zaczęło się jak zwykle o tej porze w Polsce. Warszawa, Lotnisko Chopina – za oknami terminalu mroźne 5 stopni Celsjusza. My ubrani jak w letni poranek. W końcu za kilka godzin nawet w tym będzie nam gorąco… Boeing 777 czeka na płycie, połyskując kroplami deszczu. Po odprawie, która wydawała się ciągnąć w nieskończoność, wchodzimy na pokład. Wita nas nienagannie wyglądająca obsługa pokładowa linii Emirates. Ognista czerwień ust stewardess podkreśla ich uśmiech. Poziom strachu przed lataniem, o ile się go ma, spada dzięki temu co najmniej o 50 procent. Na pokładzie obowiązkowy seans filmowy, z lampką wina, który odciąga myśli od 12 km wysokości i 220 ton w powietrzu. Wreszcie po 6 godzinach lotu z pustynno-morskiego krajobrazu wyłaniają się miliony światełek – dotarliśmy do Dubaju, czyli połowa drogi za nami. O dziwo 12 godzin na nogach (6 w fotelu) nie daje żadnych oznak zmęczenia. Pora na mały posiłek. Potem w samolot i kierunek Malé, czyli stolica „łańcucha wysp”, bo to dokładnie znaczy słowo Malediwy.
Widok wschodzącego słońca z pokładu samolotu oszałamiał, a to, co pojawiało się pod nami, faktycznie przypomina perły rzucone do morza. Palec sam biegnie po oknie samolotu, wskazując piękne morskie twory. Pojawiające się za oknem wciąż nowe widoki wyzwalają okrzyki: „Spójrz tam! I tam! I jeszcze tam!”. Malediwy z lotu ptaka i początek rajskiej euforii – dla nas od tej chwili synonimy. Około godziny 10.00 czasu miejscowego wylądowaliśmy. Pierwsze wrażenie – lotnisko nie powala. We wnętrzu blaszanej konstrukcji nie czuje się działania klimatyzacji, sanitariaty również lata świetności mają za sobą. Standardy odbiegają od europejskich, ale nieprzesadnie. Zresztą nie można się dziwić, skoro kraj walczy o przetrwanie z uwagi na podnoszący się poziom oceanu. Oczywiście dokładna kontrola bagażu wyklucza przywiezienie m.in. alkoholu (istnieje zakaz zarówno jego posiadania, jak i spożywania). Jednak dla turystów zrobi się wszystko, więc w ośrodkach te przepisy nie obowiązują. Na lotnisku panował lekki bałagan w kwestii kto, gdzie, z kim ma się udać, ale my bez większych problemów odnaleźliśmy ubranego w firmowy uniform pracownika luksusowej sieci hotelowej LUX*. Zaprowadził nas do VIP Lounge. Przestronny, ekskluzywny, będący zapowiedzią tego, co czeka gości w hotelach sieci, nie tylko na Malediwach. Można w nim napić się wybornej kawy, sygnowanej przez Cafe Lux*, skosztować świeżo przygotowanych smakołyków. Czas oczekiwania na kolejny lot nie był zbyt długi. Ledwie zdążyliśmy się rozgościć i spróbować perfekcyjnej małej czarnej, a już trzeba było się iść do oczekującego na nas hydroplanu. Żal było opuszczać klimatyzowany VIP Lounge i żegnać się z przemiłą obsługą, ale wiedzieliśmy, że po takim wspaniałym wstępie czeka nas mnóstwo cudownych chwil. Kilkanaście minut później wyruszyliśmy w trwający niespełna pół godziny lot do LUX* South Ari Atoll. Obowiązkowe stopery do uszu i w górę!
Luksusowy hotel LUX* South Ari Atoll położony jest na jednej z największych wysp na Malediwach (2 km długości) z 4 km rajskich, prawie bezludnych białych plaż. Hotel został stworzony zgodnie z ideą „Jedna wyspa – jeden ośrodek”. Goście przemieszczają się po hotelowym terenie elektrycznymi buggie, które kursują tam i z powrotem co 15 minut, zabierając chętnych do podwiezienia w konkretne miejsca. Jeśli chcemy się zmęczyć, możemy wynająć za dodatkową opłatą rowery. Po eleganckim przyjęciu przez managerów hotelu i zapoznaniu z wyspą zostaliśmy zakwaterowani w przestronnej (95 mkw.), luksusowej willi na plaży, której wystrój nawiązuje do przypływów i odpływów oceanu. Willa była nowocześnie wyposażona, klimatyzowana, z dużą łazienką oraz wanną na zewnątrz wśród hibiskusów i drzew bananowych, z której cudownie jest obserwować malediwskie niebo. Z okien willi rozpościera się wspaniały widok na Ocean Indyjski. Jeden ruch, by otworzyć drzwi balkonowe, i zapach oceanu i rozgrzanego piasku wpada do wnętrza. W willi jest szybki Internet oraz duży telewizor będący jednocześnie centrum informacji o atrakcjach na wyspie w każdym dniu tygodnia. To bardzo pomocna funkcja, dzięki której gościom nie umknie żadna impreza. Wśród informacji znajduje się spis wycieczek (z cenami), różnych atrakcji i kolacji tematycznych. Można oglądać filmy na życzenie, ale otoczenie zachęca do zupełnie innych rozrywek. Korzystający z opcji All Inclusive mają do dyspozycji minibarek z lodówką, którego zawartość poza drobnymi wyjątkami (np. kartami do gry z widokami Malediwów lub wizerunkami różnych gatunków ryb z Oceanu Indyjskiego) jest w cenie. Obsługa uzupełnia go dwa razy dziennie, według zapotrzebowania. W pokoju znajduje się również ekspres do kawy i czajnik. Na życzenie hotel bezpłatnie dostarcza łóżeczka dziecięce. Zapewnia też gościom 24-godzinny room service. Jako prezent dla nowożeńców w willi czekała na nas butelka wina z południa Afryki i miejscowej produkcji pralinki – idealne na pierwszy romantyczny wieczór. Cudowne widoki, zakochani my, cóż więcej potrzeba do szczęścia…
W hotelu jest osiem restauracji i pięć barów. Dla nas niezapomniane były śniadania przygotowywane w tzw. East Market, który przypominał azjatyckie stragany z miejscami, gdzie na oczach gości przyrządzano potrawy. Odbyliśmy dzięki niemu swoisty spacer po namiastce tamtej części świata. Klimat tego miejsca był doprawdy niepowtarzalny, jakość posiłków i obsługi na najwyższym poziomie, a dbałość o szczegóły wystroju pozostanie w naszej pamięci na zawsze. Nie mniej pozytywne wspomnienia pozostawiło w nas Beach Rouge, gdzie didżejka stojąca każdego wieczoru za deckami wyczarowywała europejski klimat. Można się było przy tym delektować smakiem włoskiego drinka Aperol Spritz, którego bąbelki subtelnie pieściły podniebienie. Jednak na poranne przebudzenie najlepsza była kawa w Café LUX*. Poza czarnym jak smoła espresso serwują tam wyśmienitą Frappe Lux, która nie tylko pobudzi, ale i ochłodzi. Skoro mowa o ochłodzie, grzechem jest nie wspomnieć o lodach. Nie o zwykłych lodach, ale o ich własnej marce sieci hoteli Lux, czyli ICI*. Madagaskarska wanilia, guma do żucia, sycylijska pistacja i dziesiątki innych pozbawionych tłuszczu lodów. Żaden łasuch się nie oprze, ani ten młodszy, ani ten starszy.
Ośrodek oferuje również chwile wytchnienia podczas seansu w kinie pod gwiazdami. Natomiast w Junkart Studio and Gallery można pokazać swoje zdolności manualne, tworząc dzieła sztuki. Jeśli ktoś zdolności artystycznych nie posiada, ma okazję nauczyć się robić niewielkie prace z przedmiotów codziennego użytku :). Dla miłośników fotografii przygotowano na wyspie Photo Fanatics, gdzie można uzyskać informacje o technice fotografowania na wakacjach, wynająć sprzęt i zamienić cenne wspomnienia na foto-książkę. Niespotykaną nigdzie indziej atrakcją jest poszukiwanie butelki z wiadomością o prezencie. Codziennie obsługa hotelowa ukrywa w różnych miejscach na wyspie kilkanaście butelek. Kto się oprze pokusie znalezienia choćby jednej? Zabawa pochłania przede wszystkim najmłodszych gości, którzy od samego rana biegają po wyspie w poszukiwaniach butelek, ale przeznaczona jest dla każdego, bo i nagrody niekoniecznie są dla dzieci. Inną atrakcję wartą przedstawienia stanowi Tree of Wishes – drzewko życzeń. Raz w roku losowana jest wstążka, którą może zawiesić na drzewie każda osoba będąca gościem ośrodka i w ten sposób wygrać kolejne wakacje w sieci LUX. Poza tym gościom będącym tysiące kilometrów od domu hotel umożliwia darmowe połączenia telefoniczne z rodziną z dwóch budek telefonicznych w stylu angielskim usytuowanych na krańcach wyspy. Trzeba tylko pamiętać o kilkugodzinnej różnicy czasu 🙂
Podczas naszego pobytu wzięliśmy również udział w tradycyjnej kolacji Maldivian Night, podczas której można posłuchać tradycyjnej muzyki mieszkańców Malediwów i zobaczyć ich tańce (a nawet w nich uczestniczyć) oraz pozwolić sobie namalować henną tatuaż. Podczas naszego pobytu miała miejsce Godzina dla Ziemi, prowadzona ponad stu krajach w akcja polegająca na wyłączeniu światła w imię ochrony środowiska, Była to okazja do niezwykle nastrojowej kolacji na plaży przygotowanej bez prądu. Podczas kolacji odbyła się prezentacja na temat zjawiska El Nino i jego konsekwencji dla całego ekosystemu oceanicznego, szczególnie dla archipelagu Malediwów. Dla pragnących z bliska obejrzeć podwodny świat codziennie organizowane są wycieczki statkiem na nieodległą rafę koralową. W pobliżu wyspy możliwe jest spotkanie i wspólne pływanie z największym rekinem świata – rekinem wielorybim. Mimo groźnie brzmiącej nazwy jest to nad wyraz spokojna ryba żywiąca się planktonem. Ma jednak nawet 20 m długości i najgrubszą skórę ze wszystkich zwierząt (10 cm). Po wyczerpujących zmaganiach w oceanie przyjemnie było odpocząć w barze, który wystrojem nawiązywał do surfingu, a potem dosiąść znajdującego się w wodzie wielkiego dmuchanego łabędzia.
Podczas naszego pobytu miłą niespodzianką była zmiana zakwaterowania na ekskluzywną 110-metrową tzw. Romantyczną Willę na Wodzie z basenem. Z pietyzmem urządzone wnętrze sprawiało, że czuliśmy się wyjątkowo. Zmieniające płynnie kolor oświetlenie blatu umywalki, detali na ścianach, luster tworzyło niezwykły nastrój. Do tego taras z wielkim basenem na zewnątrz, z którego można podziwiać wschodzące nad Malediwami słońce, oświetlona wieczorem wielka huśtawka w kształcie kokonu, gdzie wspaniale spędza się wieczór przy lampce wina. Za dnia skryć się można pod zadaszeniem w kształcie żagla i nacieszyć sobą, a dla ochłody zejść po szerokich schodach wprost do oceanu. Willa, mimo że bardzo nowoczesna (czym zdobyła nasze serca), jest również bardzo praktycznie wyposażona, przestronna i wygodna. Gdy wracaliśmy do kraju, jedna myśl przychodziła nam do głowy: raj jednak istnieje!
Autor: Kinga Trzcionka