Search
Close this search box.
peru

Peru – samotna wyprawa po południowych zakątkach kraju

Był to ósmy dzień mojej podróży po tym magicznym kraju, czyli zaledwie półmetek. Stwierdziłem, że to idealny moment, aby napisać coś i podzielić się wrażeniami. Okazja sama się nadarzyła, gdyż akurat przed dwudniową podróżą luksusowym pociągiem Belmond Andean Explorer zmogło mnie przeziębienie. Leżąc więc w komfortowej kabinie, w wygodnym łóżku, racząc się szklaneczką doskonałego koniaku oraz podziwiając niezwykłe widoki przez panoramiczne okno kabiny, będę starał się przekonać Was, jak bardzo wartym odwiedzenia i Waszego cennego czasu krajem jest Peru.

Lima

Po wylądowaniu w Limie i szybkiej odprawie spotykam się kierowcą, który przejmuje ode mnie bagaż. Udajemy się w kierunku jednego z moich ulubionych hoteli – Country Club Lima Hotel. Zlokalizowany w uroczej części Limy San Isidro, ok. 30 minut jazdy od lotniska, w bezpośrednim sąsiedztwie najlepszego pola golfowego, hotel ten stał się w pewnym sensie wizytówką miasta.
Decyzję o budowie Country Club Lima Hotel podjął prezydent Augusto B. Leguía w latach 20. ubiegłego stulecia. Na początku był to budynek klubowy przyległego pola golfowego, w krótkim czasie stał się znakomitym hotelem. Z czasem zaczął skupiać śmietankę Limy i okolic. To miejsce, w którym czuje się tchnienie historii, pełne śladów arystokratycznego pochodzenia. Piękne drzwi wejściowe prowadzą w ekscytujący świat, szybko stajemy się jego cząstką. Hotel nadal jest bardzo ważnym miejscem spotkań najpiękniejszych i najważniejszych tego miasta. A także tych, którzy chcą się w ich blasku ogrzać. Wystarczy wieczorem, najlepiej w weekend, wejść do hotelowego baru na drinka, by stać się częścią high society of Lima.

Kolejnym hotelem zdecydowanie zasługującym na uwagę i w mojej opinii najlepszym w Limie jest położony w modnej dzielnicy Miraflores Belmond Hotel. Z okien większości pokoi i suit roztaczają się spektakularne widoki na ocean. W bliskiej okolicy znajdziecie mnóstwo kawiarenek, barów i restauracji serwujących dania przeróżnych kuchni. Hotel oferuje przestronne pokoje nawet w standardowej konfiguracji. Polecam szczególnie Junior Suite, niektóre z sauną, przydatną podróżującym poza szczytowym sezonem. Wtedy temperatura w Limie spada nawet do srogich +15 st. C. Ponadto na dachu jest fantastyczny open bar ze sporych rozmiarów basenem. Cudowne miejsce na relaks.

fot. materiały hotelowe Miraflores Belmond Hotel

Najbardziej jednak lubię Hotel B, położony w modnej artystycznej dzielnicy o przytulnie brzmiącej nazwie, El Barranco. To przepiękna, niemal 100-letnia willa przerobiona na butikowy hotel. Ma kilkanaście gustownie urządzonych pokoi i suit. Jeśli ktoś lubi taki artystyczno-elegancki styl w butikowym wydaniu, z pewnością zakocha się w tym miejscu.

fot. materiały hotelowe Hotel B

Za każdym razem kiedy wracam do Limy, miasto podbija mnie na nowo. Już nie zwracam uwagi na chaos panujący na ulicach dojazdowych do lotniska, rozklekotane kilkudziesięcioletnie auta i autobusy, niekiedy bez szyb. Takie widoki szybko znikają, gdy się wjeżdża w bardziej cywilizowane i eleganckie rejony. Po półgodzinnej drogowej gehennie docieramy jakby w inny świat, zostawiając chaos za sobą. Jeszcze tego samego dnia mam okazję skosztować dań niepowtarzalnej lokalnej kuchni. Moja ulubiona restauracja w El Barranco – Taberna Isolina – nie jest szczególnie wyszukana czy elegancka. Wybierzcie się tam w wygodnym obuwiu oraz zwyczajnej, codziennej odzieży. Jeśli nie dokonacie wcześniej rezerwacji, uzbrójcie się w cierpliwość i spokojnie czekajcie na stolik. Kiedy już się do niego dostaniecie, przygotujcie się na ścisk i gwar. Ale najważniejsze, że możecie się spodziewać rzadko spotykanych doznań kulinarnych. Szef kuchni zaklął bowiem wszystkie ekscytujące doznania w niezwykle prostych, tradycyjnych, niemal banalnych w formie potrawach. Wydobywa z nich smaki, które wydają się nie być nam obce, ale o intensywności i wyrazistości wcześniej niespotkanej. Wspaniałymi, już bardziej eleganckimi, godnymi rekomendacji restauracjami są Astrid y Gaston, Central oraz Maido.

CIEKAWOSTKA: Lima to jedno z najbardziej suchych miast na świecie. Mimo swojego położenia cierpi na niedostatek wody pitnej. I chociaż można odnieść wrażenie, że wciąż zanosi się na deszcz, on niemal nigdy nie pada. A jeśli już, pojawia się w postaci mżawki, zaledwie kilka dni w roku. Nie trzeba więc zabierać ze sobą parasola, nigdy się nie przyda 🙂

Lima jest największym miastem Peru. Trudno to sobie wyobrazić, ale w kraju liczącym 33 mln mieszkańców aż 12 mln zamieszkuje stolicę. Jak na europejskie standardy, proporcje niespotykane. Gdy jednak spojrzymy na mapę i zobaczymy, że większość terytorium kraju zajmują wysokie, surowe góry i dżungla, sytuacja stanie się jasna.

Nie jest tajemnicą, że społeczeństwa krajów Ameryki Południowej są mocno zróżnicowane klasowo. Widać to niemal na każdym kroku. Bogactwo miesza się z ubóstwem, charakter klasy średniej znacznie odbiega od standardów europejskich. Oczywiście różnice nie są tak duże jak w Indiach czy innych krajach azjatyckich i afrykańskich, jednak dla mniej wprawionego podróżnika bardzo widoczne. Lima to także fascynująca, porozrywana dzikimi falami Oceanu Spokojnego, linia brzegowa. A jeśli fale, to surferzy. Nie brak ich tutaj. Jadąc wybrzeżem, widzimy setki aut zaparkowanych przy plaży, obok nich miłośników fal ochoczo naciągających na siebie pianki bądź ściągających ze swoich pojazdów deski surfingowe.

Uwielbiam spacery promenadą biegnącą po wysokim klifie, wzdłuż brzegu. Zazwyczaj niespokojny Ocean Spokojny nie daje o sobie zapomnieć, wciąż z łoskotem wyrzuca ogromnie fale. Dziesiątki surferów próbuje je okiełznać niczym jeźdźcy rozjuszone rumaki. Z różnym efektem. Wspaniały, długi spacer. Co jakiś czas zaprasza kolejna kafejka czy restauracja. Otulony nieco przychmurzonym słońcem mógłbym tak spacerować bez końca.

Zabytkowa część Limy jest bardzo ciekawa. Na każdym niemal kroku odczuwalne są bardzo mocne wpływy hiszpańskie. Gdyby nie charakterystyczne, nieeuropejskie rysy twarzy mieszkańców, można by zapomnieć, że jesteśmy na innym kontynencie, o kilkanaście godzin lotu od Europy. Przyczyną jest nie tylko wszechobecny język hiszpański, architektura z mocnymi iberyjskimi wpływami, ale też spokój i bezpieczeństwo, jakie odczuwamy, przechadzając się niespiesznie ulicami miasta.

Według mnie optymalnym czasem na odkrywanie Limy, biorąc pod uwagę dalszą podróż po Peru, są 3 dni.

Sacred Valley

Po kilku dniach wyruszam jednym z dostępnych kilkudziesięciu lotów dziennie do Cuzco. Podróż trwa nieco ponad godzinę, przebiega sprawnie, do celu przybywamy punktualnie. Następnym etapem jest trwający półtorej godziny przejazd do uroczego hotelu Belmond Hotel Rio Sagrado, gdzie spędzę 3 dni.

fot. materiały hotelowe Belmond Hotel Rio Sagrado

Największą okoliczną atrakcją jest Święta Dolina Inków – Sacred Valley, z wieloma ciekawymi miejscami związanymi z ich fascynującą kulturą. Rozciąga się z zachodu na wschód, obejmuje tereny wzdłuż rzeki Urubamba, uważanej nie tylko przez Inków, lecz także przez dzisiejszą ludność, za rzekę świętą, oraz między miastem z ruinami inkaskich budowli w Písac na zachód do Machu Picchu odległego o niecałe 100 km. Dolina była najważniejszym obszarem produkcji rolnej, m.in. upraw kukurydzy, w imperium Inków, a dostęp przez dolinę do obszarów tropikalnych ułatwiał import produktów, takich jak liście koki i chili, do Cuzco.

W Świętej Dolinie Inków zachowało się wiele monumentów oraz pozostałości wiosek. Do najważniejszych należy miasteczko Ollantaytambo leżące na wysokości ok. 2800 m n.p.m., które w okresie swojej świetności pełniło funkcję świątyni oraz twierdzy wojskowej i magazynów żywności. Jest ono przykładem maestrii inżynieryjnej oraz astrologicznej Inków, są w nim dobrze zachowane tarasy i mury obronne oraz fragmenty budowli. Kolejnym bardzo ciekawym miejscem są tarasy solne Salineras de Maras, na których od czasów imperium Inków do dziś wytwarza się sól. Wyłączność na produkcję mają mieszkańcy okolicznych miejscowości, Maras i Pichingoto, którzy są właścicielami tych terenów. Wszelkie profity z tej działalności, ale też z turystyki trafiają właśnie do nich. Tarasy solne składają się z ok. 5 tys. minizbiorniczków solnych o powierzchni kilku metrów kwadratowych każdy, ułożonych kaskadowo. Miejsce z niepowtarzalnymi widokami, bardzo interesujące.

CIEKAWOSTKA: Czy wiesz, że najwyższe szczyty Świętej Doliny Inków to Sahuasiray, wznoszący się na 5818 m n.p.m., oraz Veronica, o wysokości 5893 m n.p.m. Dno doliny ma średnio 1 km szerokości, wykorzystywane jest pod uprawy, podobnie jak jej stoki, na których utworzono tarasy.

Luksusowy hotel Belmond Rio Sagrado, w którym się zatrzymałem, to miejsce urocze, zaprojektowane w stylu wiejskim, by współgrało z otoczeniem. Sprzyja błogiemu wypoczynkowi, ale też stanowi doskonałą bazę wypadową dla wybierających się na zwiedzanie cudów Świętej Doliny.

Pewnego popołudnia udałem się by obejrzeć z bliska hotel, w którym byłem wcześniej, ale nie miałem okazji poznać jego właścicieli. W Sol y Luna, będącym częścią sieci Relais & Chateaux, zatrzymują się klienci CARTER. To miejsce doskonałe do wypoczynku, w mojej opinii najlepsze w dolinie. Nabiera jeszcze większej wartości, kiedy pozna się historię właścicieli oraz tego miejsca. Urocza Madamme Petite, która razem z mężem stworzyła to miejsce i jest jego duszą, to prawdziwa wizjonerka i człowiek o wielkim sercu. Prowadzi prężną fundację, pomaga najbiedniejszym, fundując stypendia, wielką część zysków z hotelu przekazuje na cele charytatywne. Niektórzy pracownicy dzięki Madamme Petite wyszli z nędzy i patologicznych rodzin, mogli się kształcić. Sol y Luna to dużo więcej niż hotel. To historia pasji, miłości do miejsca i ludzi oraz chęci niesienia pomocy, dzielenia się. Z całą pewnością, obok wspaniałej, doniosłej i wszechobecnej historii Inków, także Sol y Luna i jej właściciele mają swój drobny wkład w wyjątkowość Świętej Doliny.

fot. materiały hotelowe Sol y Luna

Po krótkim, ale fascynującym pobycie w Świętej Dolinie udaję się w drogę pociągiem Inka Rail ze stacji Ollantaytambo. Podróż trwa półtorej godziny i w końcu docieram do miejsca, na którego poznanie czekałem szczególnie – Machu Picchu.

Machu Picchu

Zamieszkałem w miasteczku Aguas Calientes u stóp Machu Picchu. Hotel Inkaterra oferuje wyjątkową lokalizację pośród bujnych ogrodów. Pokoje zlokalizowano w klimatycznych domkach wybudowanych z kamienia. Każdy z nich oferuje przestrzeń, komfortowe zakwaterowanie oraz kominek, który na życzenie zostaje rozpalany przez obsługę. Kilka suit posiada własne minibaseny z wodami termalnymi. Także główny hotelowy basen oraz jacuzzi zasilane są właśnie wodą pochodzącą ze źródeł termalnych. Wspaniała okazja na relaks przed smaczną kolacją oraz eskapadą do Machu Picchu.

Z samego rana w towarzystwie przewodnika idę na przystanek autobusowy. Nie ma innej możliwości, wszyscy pragnący zobaczyć Machu Picchu muszą pojechać tam publicznym autobusem. Pojazdy marki Mercedes, czyste i komfortowe. Podróż zaś trwa ok. 15 minut i wiedzie panoramiczną, szutrową drogą. Piesza wycieczka po Machu Picchu trwa prawie pół dnia. Koniecznie trzeba mieć wygodne buty i ubranie, zabrać nakrycie głowy oraz wodę pitną. Po przekroczeniu bramy spacer trwa z niewielkimi przerwami kilka godzin. Jest wiele podejść i zejść, a nie ma już możliwości zakupu napojów.

Machu Picchu w języku quechua oznacza Stary Szczyt, u jego stóp płynie święta rzeka Urubamba. Miasto położone jest na wysokości 2090–2400 m n.p.m., zbudowano je w XV w., za panowania wybitnego Pachacuti Inca Yapanqui. Składało się z dwóch głównych części: dolnej – mieszkalnej, pełnej kamiennych domów krytych strzechami oraz warsztatów rzemieślniczych, oraz górnej, gdzie mieściły się najważniejsze budowle i miejsca kultu – Świątynia Słońca, Grobowiec Królewski, Pałac Królewski oraz Intihuatana, największa inkaska świętość. Był to kamienny zegar astronomiczny, nazywany przez Inków „tarczą wiążącą słońce”.

Machu Picchu zamieszkiwali przedstawiciele arystokracji, kapłani, żołnierze oraz wybrani, najlepsi rzemieślnicy i artyści. Miasto stanowiło centrum gospodarcze, duchowe i militarne. Okalające je strome zbocza zagospodarowano, tworząc tarasy pod uprawy.

Cóż mógłbym powiedzieć na temat Machu Picchu? Przed przyjazdem czytałem wiele na jego temat, przeglądałem blogi i zdjęcia, znałem opinie wielu klientów Luxury Travel, ale to, co zobaczyłem, przerosło wszelkie oczekiwania! To miejsce niezwykłe, jedno z najwspanialszych, jakie widziałem. Każdy, kto ma możliwość, powinien zwiedzić Machu Picchu!

Po tym dniu pełnym wrażeń udałem się na spotkanie z właścicielem hotelu Sumaq Machu Picchu. I tu kolejna miła niespodzianka. Wspaniały, 5* hotel w pięknej okolicy. Absolutnie godny polecenia!

Wieczorem jeszcze spacer uliczkami Aguas Calientes, kolorowego, pełnego turystów miasteczka. To ostatni wieczór przed kolejnym fascynującym etapem mojej podróży. W samego rana jadę do jednego z najważniejszych i najbardziej znanych miejsc w Peru, a mianowicie do Cusco.

Cusco – Unesco Heritage

Niezwykle barwne, żywe miasto, położone na wysokości 3399 m n.p.m. Turystyczna stolica Peru, pełna ciekawych miejsc, zabytkowych kościołów, wąskich uliczek ze sklepikami i barami oferującymi dania z całego świata.

Trzy noce spędziłem w przepięknym, luksusowym hotelu Belmond Palacio Nazarenas, mieszczącym się w zabudowaniach dawnego klasztoru. Zarówno ten obiekt, jak i sąsiadujący z nim, obecnie udostępniony na hotel Belmond Monasterio stanowią własność Kościoła katolickiego i są jedynie dzierżawione.

fot. materiał hotelowe Belmond Palacio Nazarenas

CIEKAWOSTKA: Oba budynki klasztorne, obecnie hotele, łączy niedawno odkryte podziemne przejście. Belmond chciał udostępnić je swoim gościom, jednak nie uzyskał pozwolenia władz kościelnych.

Przy okazji dodam, że Palacio Nazarenas jako jedyny w całym Cusco ma zewnętrzny basen, w dodatku podgrzewany! O jakości obu obiektów nie będę się rozpisywał, stanowią absolutny szczyt w dziedzinie hotelarstwa pod każdą postacią. Nieważne więc, który wybierzecie, w każdym zasmakujecie komfortu i najwyższej jakości usług. Hotele różnią się pewnymi detalami, np. wystrojem, udogodnieniami dla rodzin itp. O szczegóły pytajcie jednak doświadczonego doradcy CARTER. Zapewniam, że doradzi profesjonalnie.

W Cusco pochłonęły mnie niezliczone galerie sztuki. Posiadam, niemieszczącą się już od dawna w domu, bogatą kolekcję pamiątek z różnych stron świata. Niewielka ich część ozdabia biuro CARTER w Warszawie, przy ul. Hożej 50. Uwielbiam także malarstwo, co odbiło się znacząco na przeznaczonym na tę podróż budżecie. Poznałem bowiem ciekawego artystę peruwiańskiego, którego kilka prac mocno obciążyło mój bagaż.

Spędziłem w Cusco 5 dni, w tym dwa pod opieką miejscowego przewodnika. Jeśli Wasza znajomość angielskiego nie pozwala na swobodną konwersację, lepiej dobrać sobie do przewodnika polskojęzycznego tłumacza. Nikt inny niż rdzenny mieszkaniec nie opowiada z większą pasją o zwiedzanych miejscach. Oczywiście, samą wiedzę można przyswoić, jednak historii z życia wziętych, opowieści z lat dzieciństwa, drobnych historyjek, legend czy tajemnic ukrytych w zakamarkach odwiedzanych miejsc, domów, uliczek, nauczyć się nie da. Taki przewodnik z pewnością nieco więcej kosztuje, ale to wydatek wart każdego dolara.

MOJA RADA: Pamiętajcie, by zawsze korzystać z wcześniej zarezerwowanych usług przewodników z odpowiednimi licencjami. Nieznajomość języka angielskiego nie jest dla Was przeszkodą!

Na pozostałe dwa dni przeniosłem się do hotelu Inkaterra, położonego po drugiej stronie placu, naprzeciwko hoteli Belmond. Właściciele Inkaterra proszą, by nie nazywać ich obiektu hotelem, tylko domem. Bardziej pasuje jednak określenie pałac. Jest w nim jedynie 12 przepięknych, bajecznie udekorowanych suit, wspaniałe patio w andaluzyjskim stylu z ogrodem, urokliwa restauracja oraz bar.

Budynek jest prywatną własnością rodzinną, znajduje się pod jurysdykcją UNESCO. Pieczołowicie odnawiany, jest autentyczny i stanowi doskonałą alternatywę hoteli z naprzeciwka. Jego atutem jest kameralność, z drugiej strony niewielka liczba pokoi oznacza problem z ich rezerwacją. Im wcześniej dokonacie więc wyboru, tym większa szansa, że uzyskacie przywilej – piszę to z pełną świadomością – bycia jego gościem. To jeden z hoteli, w którym pobyt zachowuje się w pamięci na wiele lat.

PRAKTYCZNA INFORMACJA*: Ze względu na położenie na dużej wysokości większość dobrej klasy hoteli oferuje na życzenie dotlenianie pokoi, co bywa niezbędne dla osób starszych i źle znoszących wysokość. Tylko hotele Belmond zapewniają tę usługę bezpłatnie! Inne żądają dopłaty sięgającej kilkudziesięciu dolarów za dzień, za osobę, a nie zawsze o tym informują w momencie dokonywania samodzielnych rezerwacji.

Wszystkie opisywane obiekty są synonimami luksusu, wyrafinowania oraz dobrego smaku. Przepięknie urządzone meblami z epoki i ozdobione dziełami sztuki, otoczone zadbanymi ogrodami, oferują też wszelkie nowoczesne rozwiązania uprzyjemniające gościom pobyt. Wszystkie trzy zasługują na miano arcydzieł hotelarstwa, jednocześnie tak bardzo się różnią, że aby doradzić pobyt w którymś z nich, trzeba dokładnie poznać Wasze preferencje.

Dodam, że baza hotelowa w Cusco jest bardzo bogata. Znajduje się tam wiele 5* i 4* hoteli, ale też urocze 3*. Jeśli więc nie uda się Wam zdobyć pokoju w którymś z opisanych hoteli, doradca CARTER przygotuje najlepszą alternatywę.

MOJA RADA: Nie bądź anonimowym gościem, kolejnym numerkiem rezerwacyjnym w systemie! Nie rezerwuj online. Daj się zaskoczyć lepszym cenom oraz indywidualnym pakietom powitalnym od CARTER!

Kolejne trzy dni spędziłem na samodzielnym przemierzaniu setek kolorowych uliczek i skwerów, odwiedzaniu niezliczonych kościołów, muzeów oraz poznawaniu lokalnych atrakcji, barów i restauracji. Przy okazji kolejne zakupy, pamiątki, drobne upominki. Miałem o tym nie pisać, ale odbierzcie to jako ostrzeżenie: przybyło mi 3 kg! Tutejsza kuchnia potrafi zniewolić… Od dzisiaj zero mięsa i zero deserów. Dzisiaj opuszczam Cusco.

CIEKAWOSTKA: Nazwa miasta Cusco w języku quechua oznacza pępek świata. Było stolicą ogromnego imperium, które w okresie największego rozkwitu obejmowało tereny od Ekwadoru przez Peru po Chile oraz częściowo terytoria Boliwii, Kolumbii i Argentyny.

POCIĄG BELMOND ANDEAN EXPLORER:
TRASA CUSCO – PUNO, JEZIORO TITICACA

Pobudka, lekkie śniadanie, pakowanie i przejazd na stację kolejową Wanchaq. Stąd wyruszam w następny etap podróży – luksusowym pociągiem Belmond Andean Explorer.

fot. materiały Belmond Andean Explorer

FAKT: CARTER od 5 lat jest oficjalnym ambasadorem marki Belmond. Jedynym w Polsce i jednym z nielicznych w Europie. Rezerwując z CARTER, robisz to bez pośredników!

To kolejna moja podróż pociągiem tej marki, wiem więc, czego się spodziewać. Pierwsza jednak na tej trasie, zatem jest pewien element zaskoczenia. Powitanie na peronie szampanem oraz peruwiańską muzyką live. Od pierwszej chwili obsługa dba o podróżnych, opiekuje się bagażami, robi wszystko, co niezbędne. Nawet nie znając języka, nikt nie czuje się zagubiony. Po krótkim powitaniu oraz briefingu każdy pasażer zostaje odprowadzony przez kamerdynera do swojej kabiny. Typowo dla marki Belmond: wszystko perfekcyjnie!

Jazda tej klasy pociągiem oznacza wszystko, czego może oczekiwać wymagający podróżnik. Po godzinie przeznaczonej na odpoczynek zostajemy zaproszeni na lunch à la carte. Kuchnia ulokowana jest na pokładzie, ilość menu jest więc nieco ograniczona, jednak jego jakość rekompensuje w zupełności tą drobną niedogodność. Wiedziony radą mojej mamy, że na przeziębienie najlepszy jest gorący rosół, taką zupę sobie zażyczyłem. Nic to, że nie było go w karcie. Wytłumaczyłem, o co mi chodzi, i kucharz rosół przygotował. Nie był oczywiście tak smaczny jak domowy, ale zdarzało mi się jadać gorsze w kraju nad Wisłą, słynącym z najlepszych zup na świecie!

fot. materiały Belmond Andean Explorer

Podczas podróży zorganizowano 2 wycieczki. Pierwsza miała na celu zwiedzanie parku archeologicznego Raqchi, z obiektami stanowiącymi wspaniały przykład budownictwa z epoki Inków. Wycieczka trwa godzinę i nie jest oczywiście obowiązkowa, ale warta uczestnictwa.

Kolejną atrakcją jest przełęcz La Raya, czyli osiągnięcie wysokości 4319 m n.p.m., największej podczas podróży. Tutaj zaskoczyły nas obfite opadu śniegu z deszczem. Krajobraz zmienił się w jednej chwili z letniego w jesiennozimowy. I chociaż obsługa na taką niespodziankę również była przygotowana (była odpowiednia odzież dla gości, parasole), ja ciągle jestem przeziębiony. Leżę w łóżku, popijając gorącą herbatę i doskonały koniak, i nikt mnie nie wyciągnie z mojego królestwa. Zamówiłem kolejny czajniczek herbaty z miętą. Mój kamerdyner sumiennie zarabia na godny napiwek, przemierzając korytarz raz po raz w drodze do baru.

CIEKAWOSTKA: W pociągach Belmond na jednego gościa przypada średnio jedna osoba z obsługi. Podczas mojej podróży na 33 pasażerów było 32 osób obsługi.

Jest 17:50, za oknem już ciemno. Powoli zbliża się czas kolacji. I znów będę miał okazję rozkoszować się doskonałą kuchnią restauracji Belmond. Resztę wieczoru planuję spędzić w piano barze, przy muzyce live i kieliszku szampana. Tymczasem obsługa przygotuje dla mnie łóżko, na życzenie uzupełniając dawkę tlenu w kabinie, dla komfortowego snu. Na dziś wystarczy wrażeń. Dobranoc 🙂

Autor: Marek Mazur